Moja pierwsza w życiu opowieść (CDN)

Jeśli się zacznie, jakkolwiek, ale się zacznie – w tramwaju, na poczcie, w sali kinowej; od „ale”, „więc”, od „bo” – to trzeba powiedzieć, że już nie chce się skończyć. Mówię. Na początku było ładne słowo, za nim świat, jedna wielka przestrzeń, jeden czarno – biały kolor, który nie może teraz tak w jednej chwili się skończyć, ani stać się nagle ciepłą barwą.  I dobrze, bo takie zdjęcia to tylko amatorskie oranże i inne cytrusy kupowane na wagę. Są bardziej puste, powierzchowne, jak tradycja choinek, wielkanocnych baranków, serc dostępnych na aukcjach internetowych, a my żyjemy w końcu w profesjonalnym świecie. Ja tym to tłumaczę. Tym tłumaczę moje miejsce na ruchomej fotografii i miejsce wszystkich tych, którzy też chcieli mieć coś na pamiątkę - profesjonalizmem świata.

Zatem jeśli się zacznie, tak jak my – na paryskiej uliczce, idealnie wybrukowanej przedwojennymi brukami – skończyć jest niezwykle boleśnie, cholernie ciężko. Ciężej niż mówiłaś, Magdo i niż ja sama przypuszczałam.

Zwracam się do ciebie, bo wydaje mi się, że ty to zrozumiesz, że może ja dzięki temu lepiej zrozumiem. to wszystko. wszystko, co udało mi się zobaczyć. usłyszeć, a  patrzyło i słyszało się zupełnie samo. lekko jakby od niechcenia. światło wpływało do źrenic i zwężały się na trzy cztery. wszystko zgodnie z fizyką, kątami padania. upadania.

To nieważne, że dziś jest takie późne w porównaniu z przeszłością, która wydarzała się tak powoli. Dziś jest w miarę ciepłą wiosną o 9:57 i już po kawie, a wtedy mieliśmy lato. Nie wiem, czy to coś zmienia, ale wydaje mi się ważne, żeby o tym napisać, żeby określić tę przeszłość.

Wtrącam, że należy się przyzwyczaić do zaimków wskazujących, bo mam taką nieposkromioną ochotę używać zaimków wskazujących i to chyba głównie dlatego, że pozwalają mi dotykać palcem i mówić, że „to niebo”, „te oczy u tego człowieka”. O nie właśnie mi chodzi. o nie dokładnie.

Nie wiem, może to faktycznie naiwne, ale mam tak samo, jak dziecko, które chce, żeby każdy widział, żeby każdy wiedział, co ma na myśli – wtedy tworzy wizualną reprezentację, pokazując palcem i wierzę jak ono, że da się to zobaczyć dzięki słowom. że da się tak pokazać, żeby było dobrze.

Musisz wiedzieć, że zaczęliśmy się właśnie tamtego letniego dnia na paryskiej uliczce, tuż przy panu prowadzącym  psa na smyczy. Piszę, że zaczęliśmy, bo ja też tak jakbym była, a kochałam wtedy Francję bardziej niż wszystko inne na świecie. Edith Piaf, francuską miłość, Napoleona, brązowe oczy Francuzów, ich baladeur[1], ordinateur[2] i rogaliki z marmoladą truskawkową. Pomyślałam, że tak mi właśnie potrzeba żyć – artystycznie, bo miejsce potrafi dodać artyzmu. chciałam, żeby dodało i mi. Nie to, żeby „ą” i „ę”, ale tak nonszalancko i pięknie.

Spakowałam się więc któregoś dnia, jak na wycieczkę i pożegnałam jak trzeba, kiedy wyjeżdża się na trochę. W samolocie zastanawiałam się jednak, czy nie popełniłam błędu, bo może należało uściskać bliskich nie na trochę, a na cały czas. Na zawsze.

Dziwiłam się, widząc w oknie nieznane krajobrazy i inne niebo, bo przecież miałam tak wiele marzeń – nie tylko to, nie tylko takie. Chciałam na przykład, na wiejskiej działce rodziców, założyć ogród – tajemniczy. Miała być wielka przestrzeń, trawa i rzeczy, które spotkać można u każdego z sąsiadów, a w głębi ta mała niepozorna furtka. Za nią wszystko, czego sąsiedzi nigdy mieć nie będą. Cała niezwykłość zieleni. Dziewica-wiosna. Gąszcz nienazwanych kwiatów i cała lekkość dnia.  Marzyła mi się też stadnina koni, wygląd delikatnej blondynki i bycie duszą towarzystwa tak zupełnie z natury. A najwcześniej  miłość. Ona wtedy też była dla mnie Francją i wielką nadzieją na dobre.

Kiedy przylatuje się do obcego miejsca, przestrzeń uwiera, razi jakby patrzyło się na śnieg i  nie wiedziało się co z tym zrobić. Jest się wtedy takim dzieckiem, któremu daję się wielgachny papier i każe się malować. Strach przed zapełnieniem przestrzeni jest silny, a luki wzbudzają niepewność i stres, że trzeba to jakoś zagospodarować. Tak chyba rodzi się wolność.

Ja zaczęłam od środka. w centralnej części zaznaczyłam swój punkt odniesienia – Claire. Żmapel Kler. Że słi polonez[3. Cokolwiek by się działo – on tam będzie, niezmiennie jak ja byłam w Polsce, jak miałam swoje miejsce, jak czułam się bosko stworzona przez Boga.

Teraz nie miałam nic. I nie chodzi o to, że wszystko, co dla mnie mogło coś znaczyć lub nawet znaczyło, zostało tam, a rzeczy, których nie można było zabrać, śniły mi się koszmarnie. Chodzi o to, że nie wiedziałam, co ja tu robię. Co będę dalej ze sobą robić. Przecież nie można gapić się całym dniami na wieżę Ajfla i zapatrzonych w siebie Francuzów, a ja się tak gapiłam. Siedziałam i odmieniałam przez przypadki: wieży ajfla, wieżą ajfla, wierzymy ajfla. Wierzycie.

A po powrocie do hotelu, którego pięter nie dało się policzyć, wmawiałam sobie, że tak robią prawdziwi artyści, że jak dobrze pójdzie, to wszystko tu będzie moje, włącznie z hotelową restauracją i kiedy będę wchodzić kokieteryjnie kołyszącymi się biodrami, krokiem francuskiej kobiety, wszyscy patrzeć będą z podziwem i ten podziw nie będzie mnie wstydził.

Nowe miejsce sprawiło, że żeby gdziekolwiek wyjść, musiałam mieć powód. Nie potrafiłam tak bez celu iść. Spacerować. Zawsze zdawało mi się, że ludzie będą na mnie gapić i myślami pytać mnie „po co tu jesteś, skoro nic stąd nie jest ci potrzebne?”, „po co tędy idziesz?”, więc wmawiałam sobie jeszcze, że ta metalowa konstrukcja nie tyle podtrzymuje mnie, co ja ją i że przychodzę tu każdego dnia, żeby ona mogła być. A tak naprawdę obie się powodowałyśmy. Tu mogłam być obojętna. Niepamiętna. Nieobchodząca.


[1] u nas to walkman

[2] nawet komputer brzmi lepiej, bo po francusku

[3] Mam na imię Klara. Jestem Polką.

psyt: co o tym myślicie? jak się czyta? czy wciąga choć trochę? czy warto dalej?

6 komentarze:

Anonimowy pisze...

...wciąga, wciąga :-)

zawsze warto, by wciągnęło bez reszty!

Pięknie opowiadasz:))

iw pisze...

Bardzo pięknie używasz słów. Tworzysz krajobrazy, które odbiera się wszystkim zmysłami :) Podoba mi się.

Unknown pisze...

Choć kompletnie nie wiem o co chodzi w tej opowieści to wiem, że świetnie klecisz zdania i wybacz słowo "klecisz", ale czepia się mnie ono jak rzep.
Pięknie piszesz chciałem po prostu powiedzieć. pozdrawiam

Kerry-Marta pisze...

Powiem wprost: podoba mi się, i chcialabym wiecej... dziekuję, że mnie odwiedziałaś, w ten sposób ja też trafiłam na twój/twoje blog/blogi. I będę odwiedzać tak, tak.